Z Mateuszem Damięckim, aktorem, który od lat angażuje się w inicjatywy związane z ekologią, Ambasadorem Celów Zrównoważonego Rozwoju ONZ, rozmawiają Katarzyna Błachowicz i Małgorzata Masłowska-Bandosz.
Jest Pan gospodarzem serii dokumentalnej ?Mapa ginącego świata?, opowiadającej o ochronie zagrożonych wyginięciem gatunków zwierząt i roślin. Czy traktował Pan ten projekt jak typową pracę aktora?
Wystąpienia, które nie są bezpośrednio związane z moim zawodem, przychodzą mi z trudnością. Na scenie czy też planie filmowym wcielam się w rozmaite role i nie muszę być ekspertem w danej dziedzinie, aby odegrać konkretną postać. W przypadku tego typu projektów, zwłaszcza związanych z tak ważnym tematem, jakim jest ochrona bioróżnorodności, wypadałoby, abym znał się na rzeczy. Nie było więc to dla mnie tylko zadanie aktorskie, gdyż dużo musiałem się solidnie przygotować pod kątem merytorycznym. Nie jestem biologiem, zoologiem czy biotechnikiem (mimo że bardzo interesuje mnie ta tematyka). Zatem sporo czasu musiałem poświęcić na odpowiednie przygotowania. Było to więc dla mnie ciekawe doświadczenie i duże wyzwanie.
Aktorzy, jako gospodarze serii dokumentalnych, niejako w imieniu widzów uczestniczą w zaplanowanych wydarzeniach i opowiadają o nich swoimi słowami. To, że przeżyłem wspaniałe przygody w tak odległych krańcach świata, nie wiązało się z odpoczynkiem, a wręcz przeciwnie ? często były to naprawdę trudne chwile. Pracowaliśmy z ekipą na planie po kilkanaście godzin, wstawaliśmy bardzo wcześnie? Zmęczenie potęguje takie uczucia, jak wzruszenie, więc były to raczej emocjonalne wyjazdy, które nas umocniły i dały do myślenia. Dlatego teraz staram się jak najwięcej o tym opowiadać.
Jak przygotowywał się Pan do tych podróży?
Podczas każdej z wypraw współpracowałem z ekspertami z wielu dziedzin. To oni wyjaśniali mi na bieżąco kwestie związane z bioróżnorodnością, zagrożeniami dla niej i efektami działalności człowieka. Przed wyjazdem analizowałem także plany, mapy i przewodniki, gdyż chciałem dobrze wiedzieć, dokąd jadę. Niezbędna była również świadomość, że np. w wyniku tsunami na Sri Lance w 2004 r. zginęło blisko 30 tys. ludzi. Nie mogłem tego nie wiedzieć przed wyjazdem, gdyż wydarzenie to miało ogromny wpływ na życie na tej wyspie. Ważne były też szczepienia, łącznie z tymi zapobiegającymi japońskiemu zapaleniem opon mózgowych.
Kenia, Madagaskar, Sri Lanka oraz Wietnam ? te miejsca, znalazły się na mapie Pana wyjazdów. Czy są jakieś różnice w podejściu do ochrony środowiska w tych regionach?
W każdym z tych miejsc analizowaliśmy inne problemy związane z lokalnym środowiskiem. Na Madagaskarze zajmowaliśmy się kwestią nielegalnego handlu drewnem, w Kenii zetknęliśmy się z kłusownictwem, w tym z polowaniami na słonie i nosorożce, na Sri Lance uwagę poświęciliśmy problemowi wyrobu pamiątek z lokalnych gatunków zagrożonych wyginięciem, a w Wietnamie, badaliśmy zjawisko pozyskiwania żółci z niedźwiedzi, które ma związek z medycyną chińską. Wszystkie te miejsca łączyło jedno – krótkowzroczność. Spotykałem ludzi świadomych potrzeby ochrony środowiska i takich, którzy nie mieli pojęcia o konsekwencjach swojego postępowania. Madagaskar jest bardzo biednym krajem, a osoby odpowiedzialne za środowisko są często uwikłane w nielegalne działania, np. związane ze sprzedażą dalbergii. W Kenii jest trochę inaczej ? władze dążą do tego, aby kłusownicy, których uda się schwytać, dzielili się swoim doświadczeniem i stali się ich sprzymierzeńcami w walce z kłusownictwem. W Wietnamie byliśmy świadkami sytuacji, w której żołnierz dumny z ukarania człowieka za pobór żółci z niedźwiedzia po powrocie do domu, aby poprawić swoje samopoczucie, spożywa właśnie taki roztwór. To absurd. Przekonanie o działaniu tego specyfiku jest oparte na wieloletniej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie wierze w to, że coś, co należało do zwierzęcia wielkiego i silnego, może zapewnić podobną moc i zdrowie człowiekowi. To jest bzdura. Z kolei na Sri Lance ludzie, którzy sprzedają zwierzęta jako pamiątki, zapominają o tym, że robią to tylko dlatego, że wcześniej zabijają te zwierzęta. Nie zdają sobie sprawy, że w momencie, kiedy uśmiercą wszystkie osobniki, nie będą mieli czego sprzedawać. Wystarczyłoby się więc zastanowić, czy zamiast zabijać te zwierzęta, nie lepiej byłoby pokazywać je turystom. Właśnie ta krótkowzroczność była zauważalna w każdym z tych regionów, a często była ona pochodną tradycji, wiary i ? braku pieniędzy.
Co Panu dał udział w tych projektach?
Wyjazdy związane z realizacją serii na tyle mnie zmieniły, że każdy temat, którym się tam zajmowaliśmy, na stałe utkwił w mojej świadomości.
Dzięki takim podróżom mogę mówić o tych zagadnieniach nie dlatego, że jako aktor nauczyłem się na pamięć tekstu, ale z uwagi na to, że realnie tego doświadczyłem, byłem, widziałem, przeżyłem i wiem jak to naprawdę wygląda. Jeżeli opowiadam o ochronie lasów i szeroko pojmowanej deforestacji, to wiem dokładnie co to znaczy, gdyż widziałem przestrzenie, które uległy takiej degradacji. Dzięki wyjazdom niesamowicie wzbogaciłem swoja wiedzę. Dla aktora, czyli kogoś, która wciela się w różne postaci, było to bardzo ciekawe doświadczenie, ale gdybym miał ten projekt traktować aktorsko – jako kolejną rolę, to prawdopodobnie stałbym się nieautentyczny.
Po powrocie z Ghany, gdzie w 2011 roku w ramach innego projektu nagrywaliśmy program na temat deficytu wody, przestałem się kąpać w wannie, a zacząłem korzystać wyłącznie z prysznica. Zdałem sobie sprawę z tego, że ilość wody zużytej do jednej kąpieli wystarczy na 10 pryszniców. To prosta kalkulacja. W ekologii uwielbiam właśnie kalkulacje i logikę. Gdyby edukacja ekologiczna mogła opierać się tylko na obliczeniach i liczbach, to na każdym z nas robiłaby ogromne wrażenie. Jeżeli przeliczymy ilość wody bezsensownie zużywanej podczas korzystania z toalety, i okaże się, że po jakimś czasie marnujemy objętość basenu olimpijskiego, to może bardziej przemówi nam do wyobraźni fakt, iż nie dopuszczając do tego marnotrawstwa, w ciągu swojego życia możemy uratować 10 ludzkich istnień w Ghanie. Bardzo cenię to logiczne przełożenie.
Po pobycie w Ghanie przestał się Pan kąpać w wannie. A co zmienił Pan po powrocie z innych podróży?
Na szczęście nie miałem parkietu z dalbergii, palisandru ani hebanu (śmiech). Teraz namawiam ludzi do tego, aby takich produktów nie kupowali, nawet jeśli sprzedawca informuje o posiadaniu certyfikatu na to drewno. Byłem na Madagaskarze i wiem, jak załatwia się takie certyfikaty, więc nie mając pewności, że mamy do czynienia z drewnem pozyskanym w 100% z legalnego źródła, lepiej go nie kupować. Nie mam też przedmiotów z kości słoniowej, ale gdy zobaczyłem te piękne i mądre zwierzęta, które dumnie noszą swoje ciosy, to zdałem sobie sprawę z prawdziwości słów behawiorystki słoni, Vicki Fishlock, która prowadzi prace naukowa na terenie Parku Narodowego Amboseli, że jedynym stworzeniem, który może nosić kość słoniową jest sam słoń. Jeśli ktoś w mojej obecności chwaliłby się czymś z kości słoniowej, to zrobiłbym mu taki wykład, że postanowiłby ją spalić. W ten sposób bowiem postępuje się w ramach walki z kłusownictwem ? spala się odebrany materiał. Nie istnieje coś takiego, jak legalnie pozyskana kość słoniowa. Ciosy nie są jak zęby mleczne, same nie wypadają. Trzeba zabić słonia, by je pozyskać. Nie można więc wprowadzić legalnego poboru kości słoniowej, ponieważ spowodowałoby to radykalne zmniejszenie liczby żyjących osobników, których i tak, wskutek kłusownictwa, zbyt wiele nie pozostało..
W jaki sposób powinno się prowadzić edukację ekologiczną?
Uważam, że w dzisiejszych czasach nie należy lekceważyć działań PR-owych. Jestem za tym, by projekty ekologiczne czynić atrakcyjnymi dla odbiorców. Dociera do nas tyle informacji, że tematy tak cenne, jak ochrona środowiska, powinny się spośród nich wyróżniać. Staraliśmy się więc, by program ?Mapa ginącego świata? odznaczał się ciekawym montażem, animacjami, interesującą warstwą wizualną oraz oddziaływał na emocje. I to działa. Dodam, że cykl był emitowany w marcu na antenie TVP1 i będzie ponownie w ramówce letniej. Teraz natomiast można go oglądać w TVP HD, TVP Historia, TVP ABC, TVP Polonia oraz na VOD. Inną ciekawą formą edukacji jest np. łączenie sztuki i kultury z recyklingiem.
Namawia Pan ludzi do ekologicznych zachowań?
Tak, i to z bardzo wielu względów, nie tylko przyrodniczych. Ochrona ginących zwierząt i całych ekosystemów, tak jak w przypadku Madagaskaru, silnie wiąże się z szeroko pojmowanym terroryzmem na świecie. Przełożenie jest proste ? broń kupowana jest za pieniądze pochodzące m.in. z kłusownictwa. Jeśli zaczniemy zwalczać kłusownictwo i zapobiegać handlowi kością słoniową, to być może organizacje przestępcze nie będą miały pieniędzy na zakup broni wykorzystywanej w atakach terrorystycznych. Namawiam też do drobnych gestów. Gdy dowiedziałem się, że gatunkiem zagrożonym w Polsce są wróble, ustawiłem dla nich karmnik. Również na co dzień staram się żyć ekologicznie: zakręcać wodę czy segregować śmieci. Mam dwa samochody, ale w dłuższą podróż wybieram ten, który emituje mniej spalin. Z kolei zastanawiając się nad zmianą pojazdu, rozpatruję kwestię przyjazności dla środowiska poszczególnych modeli. Przyjąłem także rolę Ambasadora Celów Zrównoważonego Rozwoju ONZ, by z przekazem dotrzeć do jak najszerszego grona osób. Wiele osób zwyczajnie nie zdaje sobie sprawy, że nasza postawa, codzienne wybory, działania lub zaniechania mają realny wpływ nie tylko na nasze najbliższe otoczenie i jakość życia tu i teraz, ale także kondycję całej planety i stan, w jakim pozostawimy ją kolejnym pokoleniom.
Z ogromną pasją opowiada Pan o przyrodzie. Czy wkrótce planuje Pan kolejne takie podróże?
Na razie nie. W 2015 roku spędziłem niemal więcej czasu w samolocie niż w domu. Teraz muszę trochę odpocząć. Jednak z pasji podróżowania już nigdy się nie wyleczę. Wydaje mi się, że od teraz jeżdżenie ?sobie a muzom?, nie będzie mi sprawiało takiej radości, jak wyprawy w konkretnym celu. Gdziekolwiek pojadę, chodząc miedzy stoiskami z gadżetami, zastanawiam się, czy nie próbują tam sprzedawać czegoś, czego nie powinni. Niestety, popyt kształtuje podaż i zawsze znajdą się ludzie, którzy zechcą kupić lub zjeść coś specjalnego, za co będą w stanie słono zapłacić. Martwi mnie, że majętne osoby niekiedy za nic mają naturę i przedkładają egoistyczne doznania ponad jej dobro. Kilogram rogu nosorożca może kosztować 200 tys. dolarów, a i tak znajdują się kupcy, dzięki którym ten proceder wciąż kwitnie.
Fot.: ?Karina Szymczuk/W-Impact